Anita Boratyńska, na co dzień zajmująca się nadawaniem uprawnień ekspertom współpracującym z ANG, po godzinach uwielbia strzelać, gotować, ale też…. łowić ryby.
Jak to się stało, że złapałaś bakcyla i zaczęłaś łowić ryby?
Mój były mąż był zapalonym wędkarzem i to on mnie w to wciągnął. Często w weekendy jeździliśmy poza miasto, a to bliżej Warszawy a to dalej. Ruszaliśmy w plener, aby odpocząć od codziennych zadań, połączyć przyjemne z pożytecznym. On łowił ryby a ja czytałam książki albo się opalałam. Pewnego razu, kiedy byliśmy na Mazurach, poprosił mnie żebym potrzymała wędkę i wtedy, przypadkiem – mówią, że nie ma przypadków – wpiął mi się okoń. Tak mi się to spodobało, że od tamtej pory mam swoją wędkę i zaczęłam łowić ryby. Nawet się nie spostrzegłam, że minęło już 13 lat.
Co takiego spodobało Ci się w łowieniu? Czy wstajesz o świcie, by ruszyć nad wodę?
Łowienie to w zasadzie dodatkowa pasja, może hobby, którą realizuję będąc na Mazurach, nigdzie indziej. Bardzo lubię żeglować, spędzać czas na łódce. Na wodzie czas inaczej płynie. Można się zatrzymać i pomyśleć o wszystkim, co nas nurtuje. Można też doskonale się wyciszyć, poukładać plany w głowie, nacieszyć oko pięknem otaczającej przyrody. Łowienie ryb sprawia mi przyjemność, to taka mała odskocznia od codzienności i ćwiczenie cierpliwości. Co do pory? Rzeczywiście bywało tak, że wstawałam ok. 6 rano, bo pogoda sprzyjała i trudno było nie skorzystać z doskonałych warunków.
Jak dajesz radę siedzieć w ciszy czy prawie bez ruchu?
To nie jest tak, że siedzi się całkiem bez ruchu. Przy spinningowaniu cały czas pracujesz ciałem. Ręka rzuca wędkę i ściąga żyłkę. Kiedyś częściej łowiłam na spławik – to dopiero jest odprężające, bo siedzisz i patrzysz czy końcówka spławika drga czy porusza się na wietrze. To rzeczywiście wymagało siedzenia w milczeniu, bez gwałtownych ruchów.
Masz swoje ulubione miejsca, do których jeździsz na ryby?
Tak, mam swoje miejsce na Mazurach i w zasadzie teraz tylko już tam wędkuję. Mogę nawet powiedzieć, że mam swój rytuał. Bywało, że jeździłam na łowiska zamknięte, płatne w okolicach Warszawy. Choć pozornie może wydawać się, że łowienie ryb jest nudne, to na wodzie zawsze coś się dzieje. Można podziwiać naturę, zachwycać się jej pięknem. Nawet jeśli ryby nie biorą, to walczysz i liczysz, że się uda.
Co największego złowiłaś? Co uznajesz za swój sukces?
Dotychczas największą rybą, która złowiłam był szczupak ok. 70 cm. Patrząc na rekord świata, gdzie największy złowiony szczupak ważył 26 kg i mierzył 140 cm długości, moje dokonanie może wydawać się małe. Jednak w naszych jeziorach raczej niemożliwe jest złowienie czegoś tak ogromnego. Łowi się głównie okonie, płotki i leszcze, węgorze. Niestety w moim ulubionym jeziorze ryb jest coraz miej więc i brania też już nie jak kiedyś. Cieszę się, że zaraziłam wędkowaniem ojca i obecnego partnera życiowego.
Łowisz, ale czy też oporządzasz?
Tak, jeśli nie ma chętnego to zajmuję się filetowaniem.
Jak później podajesz ryby?
Świeże ryby są pyszne smażone na chrupiąco. Bywa, że z pozostałości przy filetowaniu gotuje zupę rybną. I też jest pysznie.
Dziękuję za rozmowę i udanego sezonu!