- Jak we wszystkich miastach w Polsce życie w Zakopanem wygasa. Wydaje mi się, że uwidacznia się to bardziej tutaj niż gdzie indziej, bo znakomita większość z nas – zakopiańczyków – związana jest z turystyką, a w tej chwili pracują wyłącznie najważniejsze instytucje i ci, którzy świadczą usługi na rzecz mieszkańców. Ja sporo biegam, więc mam przegląd sytuacji. Biegnąc obserwuję pensjonaty, mniejsze i większe hotele. Te w budowie także. Wszystkie obiekty są puste i ciemne. Nie spotkam nikogo, a biegając około godziny 22.00 codziennie, poruszam się środkiem głównych ulic miasta mając pod nogami przerywaną linię na asfalcie. To daje do myślenia.
- Nie, a biegam z powodu nieznośności sytuacji. Wysiłek jest potrzebny mojemu organizmowi. Nie jestem w stanie nie ruszać się, bo jeśli nie będę się ruszał, będę chory, co jest dla mnie oczywiste. Dla mnie życie i praca to ruch. Dlatego nagłe przejście z aktywności w stan bezruchu jest bardzo bolesne. Staram się więc – przynajmniej na tyle ile mogę – uprawiać taki sport, jaki jeszcze mi pozostał.
- Zmiana jest ogromna, bo oglądając Zakopane na co dzień, w czasach – nazwijmy je – normalności – ma się poczucie nieprawdopodobnej witalności tego miejsca. Tutaj obowiązuje szlagwort – nie trzeba się specjalnie starać, bo i tak zawsze ktoś przyjedzie. I wydawało się, że to nie będzie mieć końca. Tymczasem zmiana była bardzo gwałtowna. Przemiana z gwarności w zupełną ciszę trwała tydzień. Jak w terapii szokowej. Teraz miasto jest opustoszałe. Na Krupówkach nie ma nikogo.
- Narodziny w epidemicznej rzeczywistości dziś, przypominają czasy moich narodzin - katastrofy w Czarnobylu. Radość i strach w jednym. To dla mnie przedziwna klamra. A odpowiadając na pytanie – w Tatry wróciła wreszcie prawdziwa wiosna – za dnia jest ciepło, nocami mroźno. W poprzednich latach zima gładko przechodziła w lato. Na początku kwietnia robiło się po dwadzieścia kilka stopni. Wysoko w górach było 12-15 st. C. Tak więc dzięki wymarzonej pogodzie mamy wspaniałą wiosnę i teraz wszyscy siedzimy w domach i tęsknimy.
- Życie w Zakopanem jest sezonowe. Dla nas kluczowe są sezony wysokie – lata i zimy, nie tylko z powodu możliwości zarobku, ale sezony organizują cały rok. Każdy z nas, który tu pracuje czeka na wiosnę i jesień, aby jak mówią przewodnicy „zrobić coś dla siebie”. Z tego powodu wiosna jest wyczekiwana, bo to cudowny czas dla ski alpinizmu. Gdy codzienne patrzę przez lornetkę na warunki w Tatrach, cierpię z powodu ich niedostępności. Tam jest idealnie – słonecznie i śnieżnie. Z kolei jesień to wymarzona pora na wspinanie. Tęsknota, o której mówię polega więc na tym, że nie możemy zrealizować swoich zamierzeń, planów, które odkładaliśmy przez sezon zimowy.
- Ja i inni przewodnicy nie mamy tego prawa. Gdy przeglądam przez lornetkę znane mi szlaki, ale też miejsca poza szlakami, nie ma nikogo. Przez ostatnie trzy tygodnie nie widziałem tam żadnego śladu czy narciarskiego, czy pieszego. Pewnego dnia wytropiłem cztery ślady na Goryczkowej. Z początku pomyślałem, że ktoś złamał przepisy, wyrwał się w góry, bo nie mógł wytrzymać. Szybko okazało się, że to pracownicy TPN poszli doglądać niedźwiedzi, które właśnie obudziły się, a one poruszają się w tamtym rejonie. Czyli, w Tatrach nie ma nikogo, z wyjątkiem pracowników TPN, a i to rzadko, bo wiem, że dostali zakaz poruszania po górach się poza czynnościami służbowymi. Pracownicy schronisk dojeżdżają sporadycznie do budynków, aby je serwisować.
- Słowacy trochę inaczej podchodzą do udostępnienia Tatr i ochrony przyrody. Oni nie zamknęli ich z powodu koronawirusa, tylko jak zwykle dwa razy w roku – na wiosnę i jesienią – zamykają większą część Tatr na 2 miesiące. Teraz potrwa to do 16 czerwca. Natomiast zamknięcie naszych Tatr jest o tyle interesujące, że gdy analizowałem pod tym względem historię z ostatnich 200 lat - bo tak można datować turystykę w Tatrach – mamy do czynienia z bezprecedensowym przypadkiem, gdy Tatry są zamknięte. Były dostępne zawsze. Także podczas I i II wojny światowej. Nie zamknięto ich podczas epidemii gruźlicy (w XIX w i na początku XX w.) oraz cholery (XIX w.). Nie były też zamknięte w stanie wojennym. Tak więc, po raz pierwszy od dwóch stuleci Tatry są puste. Chociaż jeszcze w XIX w. Tatry zimą także stały prawie puste, bo nie istniało coś takiego jak turystyka zimowa. Pracowali w nich ludzie ściągając drewno z lasu, bo zimą to robi się najłatwiej.
- W jakimś stopniu tak, chociaż to, o czym powiedziałem przed chwilą i przedłużające się zamknięcie powodują, że zaczynam mieć coraz więcej wątpliwości. My tu na miejscu przeszliśmy dwie fazy zamknięcia. Pierwsza dotyczyła ograniczenia ruchu turystycznego. Dyrektor TPN wydał zarządzenie, które zezwalało mieszkańcom powiatu tatrzańskiego na wejście w góry. Nie chodziło o to, abyśmy zyskali przywileje, a o to, aby ograniczyć przyjazd turystów do Zakopanego. Epidemiologiczne to miało sens. Potem przyszedł zakaz wstępu dla wszystkich. Większość zakopiańczyków, których spotkam twierdzi, że to nie ma sensu, tak samo jak nie miało sensu zamknięcie całego parku miejskiego. Wystarczyłoby utrzymanie reżimu social distance, aby epidemia nie rozszerzała się. Zamknięcie Tatr oznacza pozbawienie ludzi bardzo ważnej części codziennej egzystencji, czyli kontaktu z przyrodą. Wszyscy przeżyjemy to źle.
- Tak było. Chodziłem na fokach codziennie i muszę powiedzieć, że ludzie tego przestrzegali. Pozdrawialiśmy się z daleka.
- Może, ale jeśli chodzi o kraje zachodnie, które przeważnie wyprzedzają nas w dobrych pomysłach, mamy chociażby przykład Austrii. Ludzie, którzy zajmują się tam sportami ekstremalnymi korzystają z zezwolenia na wejście w góry, choć z ograniczeniem dyscyplinarnym, to znaczy z wyłączeniem sportów wysokiego ryzyka. Jeśli ktoś chce pobiegać, pójść na spacer – z tym nie ma problemu. Więc, dałoby się to rozwiązać lepiej i u nas.
- Może poza kilkoma nic takiego się nie stało i nie dzieje.
- Przede wszystkim przyrodnicze. Wiosną chroni się w ten sposób zwierzęta, które są w szczególnym okresie. Po pierwsze, mają wtedy niedostatek pożywienia – w górach po zimie nadal leży ponad metr śniegu, jak chociażby teraz na Kasprowym. Po drugie, zwierzęta, które urodziły się miesiąc temu muszą być otoczone opieką, a spotkanie z szybko jedzącym narciarzem spowoduje, że ich spokój zostanie zaburzony. Tak samo jest jesienią – zwierzęta rozmnażają się i też potrzebują do tego izolacji. Pozostaje problem biznesowy, dlatego że takie podejście ogranicza dostęp turystów do Tatr. I też, paradoksalnie, nie dochodzi do całkowitego zamknięcia słowackich Tatr w tym okresie, bo prace leśne trwają. Co powoduje, że ta decyzja staje się kontrowersyjna i przez to dla wielu niezrozumiała.
- Procesy przyrodnicze działają z dużą bezwładnością. Dlatego nie przywiązywałbym znaczenia do faktu, że ktoś widział niedźwiedzia przy schronisku, albo inne zwierzę gdzieś, gdzie dawno go nie było i krzyczy w internecie jak szybko przyroda odradza się. To są przypadki dla fotografa amatora, a nie prawidłowość przyrodnicza. Czy w ciągu miesiąca przyroda jest w stanie zrekompensować odebrane terytoria, albo straty jakich doznała latami? Nie sądzę. Na pewno jednak w ten wrażliwy czas, gdy rodzą się młode zwierzęta, cały ekosystem zyskuje na zamknięciu, ale o wielkim odrodzeniu nie możemy mówić.
- Sądzę, że presja będzie ogromna, ale po rozmowach z ludźmi, którzy pracują w branży turystycznej można powiedzieć, że najbliższy, letni sezon jest już stracony dla masowej turystyki. Będą przeważać indywidualne wakacje, z rodziną. Czyli, turystyka nie zniknie, ale ci, którzy związali się biznesowo z grupami i zorganizowanymi wyjazdami mogą pożegnać się z pracą na najbliższy rok. Co do innej, lepszej organizacji turystyki, to proponuję wziąć pod rozwagę jaskrawy przykład przeludnienia, którego doświadczamy w sezonie na drodze do Morskiego Oka, czy w Dolinie Kościeliskiej. Wyobrażamy je sobie jako niesłychane obciążenie dla przyrody. Tymczasem dla przyrody to jest dość niegroźne, bo obciążenie pozostaje punktowe, czy liniowe. Turyści nie rozchodzą się po całym obszarze gór. Dolina Kościeliska ma cały szereg bocznych odnóg, które są puste. Są to wyjątkowo dzikie miejsca. Wiem, bo bywam tam z różnych przyczyn zawodowych. Ruch ludzi jest skoncentrowany wzdłuż osi Doliny. Tak więc, też z tego powodu wielkich zmian nie będzie. Myślę, że gdy tylko Tatry zostaną otwarte, turyści wrócą do nas ogromną masą.
- Na pewno to się sprawdza. Paweł Skawiński poprzedni dyrektor TPN to człowiek, który cieszy się w Zakopanem dużym szacunkiem. On często porównuje Tatry do świątyni, którą wszyscy chcą zobaczyć. Zrobić w niej selfie. Ja mogę porównać je do muzeum. Gdy jedziemy do muzeum watykańskiego, czy zwiedzamy Galerię Uffizi we Florencji, musimy stać w kolejce do wejścia. W tych i podobnych instytucjach ogranicza się liczbę zwiedzających. Dopiero jeśli ktoś wychodzi, następna osoba może wejść. Wydaje mi się, że ten model w Tatrach byłby do zrealizowania, oczywiście nie bez przeszkód. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy połowa autobusu z wycieczką może przejść przez bramki wejściowe na teren TPN, a druga już nie. Kto chciałby znaleźć się w tej drugiej połowie? Jednak jakieś rozłożenie ruchu turystycznego na pewno byłby dobre w sytuacji chociażby, gdy majowe natężenie turyzmu przy Morskim Oku powoduje, że nikt tak naprawdę nie kontaktuje się z przyrodą, tylko z tłumem.
- Nie przykładałabym kategorii naszych, ludzkich do cyklu przyrody. Nasze tempo aktywności w roku pozostaje stałe. Natomiast natura na zimę zamiera, więc trudno stwierdzić, że wtedy jest bardziej obciążona niż latem. Większość gatunków albo hibernuje, albo odlatuje, a te które zostają, udają się w miejsca niedostępne. Z tego powodu trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie.
- Zacznę od tego, że Kasprowy i Gubałówka to są dwa różne światy. Kasprowy to przyroda, a Gubałówka – cywilizacja. Jeśli chodzi o Kasprowy to ci, którzy przedstawili plany modernizacji wyciągu narciarskiego na Hali Goryczkowej zaprezentowali plan maksimum opisując go jako plan minimum. Zachowują się tak, jakby byli ślepi na świat, który ich otacza. Pomysł wydaje się absurdalny z kilku powodów. Są bardzo poważne zastrzeżenia ekologiczne – betonowanie gór to nie jest dobra idea, podobnie jak naśnieżanie stoku wodą, której w Zakopanem może brakować i ma inny skład mineralny. Dochodzą lokalne warunki pogodowe i światowe ocieplenie klimatu odczuwalne także tu. To przecież część wielkiego kryzysu klimatycznego, jaki nas czeka. No i jeszcze ryzyko ekonomiczne. Kurorty zachodnie odchodzą od inwestowania w narciarstwo. Już od dawna mówi się w Zakopanem, że w Austrii banki nie udzielają kredytów na wyciągi, które mają powstać poniżej 2000 m n.p.m.
- Tak więc dlaczego w naszych niewielkich górach, z bardzo niepewną pogodą podczas krótkich zim, z wietrznymi feriami – styczeń i luty to jest czas gdy w Tatrach bardzo mocno wieje – wykazujemy presję na budowanie czegoś nowego? To jest kompletnie niezrozumiałe, a inwestowanie potężnych pieniędzy wydaje się co najmniej nierozważne. Dochodzi do tego zmiana mentalności turystycznej, którą w Tatrach widać od kilku lat. Otóż narciarze na Kasprowym zainteresowani narciarstwem alpejskim spędzają czas na Hali Gąsienicowej, a na Hali Goryczkowej są narciarze, którzy chodzą na fokach – im wyciąg nie potrzebny. Wszyscy ludzie, którzy lobbują za zmianami zdają się tego też nie widzieć. Czy wszystko musi być ultra nowoczesne i wygodne? Jestem przekonany, że w Tatrach nie musi tak być.
- Nie chcę nic mówić o planach PFR, właściciela kolei na Kasprowym, bo ich nie znam. Mogę tylko powiedzieć o sytuacji w Zakopanem, bo żyję i mieszkam tu od lat. Zajmuję się tym miastem zawodowo z różnych perspektyw. Wiem na pewno, że presja na zarabianie pieniędzy na pewno nie zniknie. Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Wszyscy ci, którzy stracili, będą chcieli odzyskać. Nadrobić. Więc kryzys, kryzysem, ale zarabiać trzeba. I dlatego sprawy będą się toczyć swoim torem.
W drugiej części rozmowy z Piotrem Mazikiem, poznamy to, czym jest góralszczyzna i zakopiańszczyzna i jak się przenikają. Czy mogą być lekarstwem na kryzys?