Filmów i seriali o zombie nakręcono już takie ilości, że wymyślenie czegoś zupełnie nowego i świeżego wydaje się choreografią niemożliwą. Być może dlatego najlepiej w tej kategorii radzą sobie produkcje, które po pierwsze – spójnie łączą horror z innymi gatunkami ekranowymi, po drugie – nie zapominają, że zombie oznacza przede wszystkim rozrywkę. Czasami nieco specyficzną, fakt, niemniej rozrywkę.
Petarda zatytułowana „Zombie Express” jest wyjątkowo smacznym dowodem na prawdziwość powyższych tez. Punkt wyjścia najprostszy z możliwych – oto do pociągu ekspresowego z Seulu do Busan wsiada maksymalnie zróżnicowana grupa podróżnych: ojciec pracoholik z nieszczęśliwą córeczką, małżeństwo oczekujące na przyjście na świat pierwszego potomka, dwie emerytki, drużyna mięśniaków z liceum oraz mamroczący pod nosem kloszard. Gdy tylko drzwi się zamkną, a skład ruszy, do informacji podawanych w mediach zaczną się przesączać niepokojące nuty – oto w całej Korei wybuchają tajemnicze zamieszki, zostaje wprowadzona kwarantanna i tak dalej, i tak dalej. A dalej, rzecz jasna, wszystko idzie zgodnie z regułami gatunków – bo horror dość szybko zmienia się tu w rasowy thriller ze sporą domieszką kina katastroficznego. Przypadkowi towarzysze podróży będą musieli zewrzeć szeregi i razem stawić czoło armii zombie, które w ich przypadku okażą się – pechowo – nad wyraz szybkie i zwinne.
„Zombie Express” to w zasadzie thriller idealny. Ma rozmach, świetne, równe tempo, błyskotliwy montaż, wzorcowy casting i owo nieuchwytne „coś”. Ze zdefiniowaniem owego „coś” zawsze są problemy, więc może ujmę to w ten sposób: twórcy filmu musieli mieć mnóstwo frajdy podczas jego kręcenia – i ta frajda cudownie udziela się widzowi.
Zombie Express (Train to Busan) (2016)
reż. Sang-ho Yeon
Korea Południowa