Choć pogmatwany z jednej, a precyzyjnie przemyślany z drugiej strony scenariusz filmu Terry’ego Gilliama wydaje się być dziełem oryginalnym – tak nie jest. „12 małp” to luźna adaptacja jednego z najwybitniejszych filmów awangardowych wszech czasów, „Tarasu widokowego” („La jetée”) Chrisa Markera (bez problemu można znaleźć w sieci, gorąco zachęcam!). I – wbrew pozorom – Gilliamowi udało się w swoim hollywoodzkim blockbusterze przemycić całkiem sporo wywrotowych i po europejskiemu nihilistycznych intuicji francuskiego pierwowzoru.
W centrum fabuły „12 małp” mamy bohatera z przymusu, żyjącego w świecie spustoszonym przez epidemię zabójczego wirusa. Po ulicach opustoszałych miast chadzają lwy, a ludzkość balansuje na krawędzi wymarcia. Jedyną receptą w tej sytuacji wydaje się podroż w czasie – w przeszłość – by zapobiec katastrofie. James Cole (świetny Bruce Willis) z każdej takiej podróży (a odbędzie ich całkiem sporo) wychodzi coraz mocniej poobijany, tak fizycznie, jak i psychicznie. A brutalna rzeczywistość ostatnich dni przed kataklizmem, w której, siłą rzeczy, spędza coraz więcej czasu, tylko pogarsza jego i tak kiepski stan.
Ostatecznie wybuch zabójczej epidemii wydaje się być nie tyle wypadkiem przy pracy, co naturalną konsekwencją toczącej świat choroby i szaleństwa.
12 małp (1995)
reż. Terry Gilliam
USA